Green Coffee w centrum Warszawy, to takie miejsce, w którym możecie mnie spotkać w weekendy siedzącą za stosem gazet, z książką lub w towarzystwie przyjaciół i znajomych. To mój kawowy raj. Tu czuję się jak obywatelka świata czerpiąca radość z przebywania z ludźmi, których nie znam. Niektórzy wpadają tu na chwilę, a czasem zostają na lata. Bywają tu przyjezdni czekający na pociąg, wracający z kina, albo oczarowani zapachem świeżo upieczonych muffinów z kawałkami czekolady. Tu przesiadują pisarze znajdujący inspirację w szumie rozmów, fotograficy przed sesją i PR-owcy zafascynowani energią tego miejsca. Są tu zakochani, którzy dopiero się poznają oraz pary z długim stażem i tradycją sobotnich poranków. Tu jest przestrzeń otwarta gdy budzą się pierwiosnki i zamknięta by dać nam ciepło gdy stawiamy kołnierze w ochronie przed wiatrem i kiedy marzymy o kolejnej wiośnie... Bywa, że tu kończą się nasze złudzenia i rodzą się marzenia, które prowadzą nas daleko, daleko... np. tam, gdzie kawa rośnie na zboczach gór. Jeśli kawa smakuje świetnie w centrum Warszawy, to po co jechać na drugi koniec świata np. do Meksyku? I jeśli w Meksyku kawa rośnie na miejscu, to po co przyjeżdżać do Polski? Te pytania zadałam sobie jesienią 2008 roku popijając latte w Green Coffee, gdy narodził się pomysł na film o ludziach, którzy zostawili swój dom żeby odkryć lub odnaleźć go na nowo w innej części świata: film o Meksykanach w Warszawie i Polakach w mieście Meksyk.
fot. Kuba Kiljan: www.kubakiljan.com